piątek, 31 grudnia 2010

Podsumowanie - 2010

Ostatni dzień roku. Czas podsumowania tego, co się kończy. Jeszcze trwający rok nie był dla mnie łatwym, to z pewnością. Z całkowitym przekonaniem, mogę powiedzieć, że był obfity w największe niespodzianki mojego życia, nagłe zwroty i porządne zamieszania w każdej możliwej dziedzinie życia. Chyba nie przesadzę, jeśli stwierdzę, że dla mnie, rok 2010 był czasem ogromnej metamorfozy. Zrobiłam ogromny krok w przód i tego jestem pewna.

Jeśli chodzi o nadchodzący rok, niczego od niego nie oczekuję. Mam nadzieję, że po prostu nie będzie gorszy od tego, który się kończy. I jak zawsze, po cichutku liczę na to, że przyniesie mi więcej uśmiechu niż łez.

niedziela, 19 grudnia 2010

Chaos in system

Zabawne, jak wiele potrafi się zmienić w ciągu tygodnia. Zaledwie parę dni, a ile chaosu wprowadziły w moje całkiem spokojne życie.
Jedni ludzie przyszli, drudzy odeszli, trzeci pozostają w stanie hibernacji, a jeszcze inni po prostu są, jak byli wcześniej.
Wiele się dzieje. Zbyt wiele. Ale szczerze mówiąc, nie chcę zwalniać tempa.
Nadchodzą święta, więc siłą rzeczy załapię dystans do wszystkiego. Potrzebuję spędzić czas z najbliższymi mi osobami, za którymi mocno tęsknię. Po prostu wchłaniać rodzinną atmosferę i zachować jej wspomnienie na dłuższy czas, żeby po powrocie do Wrocławia było lepiej. Przynajmniej na jakiś czas. Potrzebuję mojej przyjaciółki. Móc w końcu się z nią spotkać, wyrzucić wszystko, co mnie dręczy, w końcu czuć, że jednak nie jestem tak całkowicie sama na tym świecie. I znajomi... niby pozornie nieważni i zapomnieni. Jednak nawet oni są mi potrzebni. Głupie żarty, luźne rozmowy, to naprawę niewiele. Ale w końcu ja też wiele nie wymagam.
Byle do przyjazdu do domu. Inna sprawa, że będę musiała jakoś przeżyć te Święta Bożego Narodzenia, których wizja mnie nieustannie przeraża.

poniedziałek, 6 grudnia 2010

Wspomnieniowo


Znów wyjeżdżam z Krakowa. Droga. Niby jak każda inna. Jednak nie. Przynajmniej nie dla mnie.
Minęliśmy aleje, skręciliśmy w ul. Podchorążych, obok mnie, tuż przy Uniwersytecie Pedagogicznym, właśnie stoi tramwaj nr 4, który wraca z Nowej Huty i zmierza w stronę Bronowic Nowych. Chyba nie muszę mówić, ile ten tramwaj mi przypomina. Po mojej prawej stadion Wawel, gdzie z Ulą zawsze chodziłyśmy na biegi, szczególnie, gdy zaczynał się sezon wiosenny, a my byłyśmy pełne energii, motywacji i optymizmu. Obecnie, znów po prawej jest księgarnia francuska Edukator (to już ul. Bronowicka). Kolejne miejsce związane z Ulą, naszymi powrotami ze szkoły i rzecz jasna – naszą szkołą i dwujęzycznością. Parę metrów dalej Żabka, gdzie obowiązkowo kupowałyśmy Magnumy, bądź – w porze zimowej – czekoladę na drogę. Zaraz potem, sklepy i... nasze niezapomniane XVII LO :) Dalej podążamy Balicką, w oddali gdzieś po prawej widzę „nasz“ most, na którym wypaliłyśmy niezliczone ilości fajek, wysuwałyśmy miliony wniosków z życia, obserwacji i naszych przemyśleń. To tam, próbowałyśmy pojąć całą sztukę życia. Żadne słowa nie wyrażą tego, jak bardzo to miejsce jest dla mnie intymne i niezwykle ważne. Nie wiem, jak ktoś musiałby być dla mnie ważny, żeby go przyprowadzić właśnie na ten most i podzielić się wszystkim tym, co było i jest dla mnie jak bezcenny skarb.
Piękniejszej drogi nie mogłam mieć. Znów przez cały powrót do Wrocławia, będę się do siebie uśmiechała, mając przed oczami Kraków i te szczególne, najbardziej cenne dla mnie miejsca przed oczami. Ile ja bym dała, żeby móc znów to wszystko mieć...
O Boże... Balice obok! Tak, to jest wyjątkowa trasa. Jakkolwiek śmiesznie to zabrzmi, to jestem dumna z tego, że wciąż mam ten "nasz" pierścionek na palcu. Obietnicy złożonej dotrzymuję. 27 listopada 2009... dzisiejszy wieczór wyjątkowo mocno mi o tym dniu przypomniał. I poważnie, to był najbardziej wyjątkowy i najbardziej znaczący dzień w moim życiu.
Wyjechaliśmy z Krakowa, jesteśmy już na autostradzie. Facet włącza nam film. Wszystko fajnie, dopóki nie pojawia się aktor, który grał jedną z głównych ról w filmie "Nigdy nie mów żegnaj". Kolejne wspomnienia, tym razem związane z tegorocznym latem. Noc u Uli, taras, bezchmurne niebo pełne gwiazd, kolejne spostrzeżenia i zawsze towarzyszące im fajki. Wtedy, to były wiśniowe Djarumy... chowane na specjalne okazje.
Film został zmieniony na "Lektora". Ale to mnie już nie interesuje. Ciałem jadę do Wrocławia. Duchem, zostaję w Krakowie. Jak zawsze, zresztą.

wtorek, 2 listopada 2010

Kraków


Jedna wizyta w mieście, w którym spędziłam wiele lat mojego życia, dzisiaj sprawiła, że wyjeżdżając stamtąd byłam już innym człowiekiem.
Nie chcę się tu, na tym blogu zagłębiać w to, co czułam, mam od tego inne miejsce. Najzwyczjaniej w świecie, przebywając dziś w Krakowie, przejrzałam na oczy. W ciągu kilku minut zrozumiałam wiele istotnych dla mnie spraw i otrzymałam odpowiedzi na pytania, których nigdy nie śmiałam sobie zadać.
Gdyby ktoś mi kazał zdefiniować, czym jest dla mnie Kraków, myślę, że odpowiedziałabym jedno: "magią". Nie potrafię znaleźć innego, lepszego odpowiednika. To w tym mieście, żadnym innym, przeżyłam to, co mnie ukształtowało. Smutki, radości, przemyślenia, postanowienia, wnikliwe obserwacje, rozmowy na odważne tematy, spotkania przypadkowe i mniej przypadkowe z ludźmi ważnymi i mniej ważnymi. Mogłabym tak dłużej wymieniać. Każde miejsce wiąże się z wieloma wspomnieniami, nigdy z jednym, konkretnym.
Spacerując Plantami, poczułam, że w tym mieście naprawdę żyję. Wzięłam głęboki wdech i poczułam cudowny zapach jesieni. Liście drzew były pięknego, złotego koloru, a delikatny wiatr, choć ciepły, zapowiadał nadejście zimy. Muzyka w iPodzie, która jak zawsze działała na funkcji "mieszaj utwory", jakby zgadywała to, co pasuje do danej chwili. Do pełni harmonii i prawdziwego szczęścia, brakowało mi Uli.
Coś mi mówi, że pewnego dnia wrócę do Krakowa. Nie na godzinę, dzień czy tydzień, a na stałe. Kraków to skarbnica wspomnień, strażnik pamięci, który nie pozwala mi zapomnieć o tym, co najważniejsze.


Home is where the heart is.

sobota, 30 października 2010

Forgiveness


Wybaczanie jest jednym z najwrażliwszych i najbardziej indywidualnych kwestii w życiu człowieka. Każdy z nas podchodzi do tego na swój własny sposób. I ma do tego pełne prawo. Pozwolę sobie opisać mój punkt widzenia na tę sprawę.
Po pierwsze, wybaczenie nie zawsze jest równe podarowaniu komuś drugiej szansy. Można wyzbyć się żalu, odpuścić winy, ale to nie musi wcale oznaczać, że chcemy mieć cokolwiek do czynienia z osobą, która niegdyś wyrządziła nam coś złego.
Aby w ogóle, ubiegać się o wybaczenie, należy uświadomić sobie błędy, jakie się popełniło i ich nie powtarzać. Wyciągnąć z nich nauczkę. Przeprosić, nabrać pokory oraz uważać, aby nie potknąć się drugi raz o ten sam kamień i nie powtarzać błędnych schematów. Wiele osób na swoje główne usprawiedliwienie mówi: "błądzić - rzecz ludzka". Fakt. Jednak, jak mówi pewne łacińskie powiedzenie "Hominis est errare, insipientis in errore perseverare" (= "rzeczą ludzką jest błądzić, ale tylko głupiec trwa w błędzie"). Przykry jest fakt, że są wśród nas ludzie, którzy chcąc odbudować cokolwiek, tłumaczą się w taki sposób, aby uniknąć wypowiedzenia słowa "przepraszam". Dla mnie jest to niezbity dowód na to, że taka osoba nie czuje się niczemu winna. Skoro nie czuje się winna, znaczy, że nie widzi swojego błędu i uważa, że wszystko jest okej. W takim wypadku, wniosek jest prosty i podejrzewam, że na tyle oczywisty, że nie muszę go wypowiadać na głos.
Kolejna sprawa to zapomnienie, które wbrew pozorom, jest ściśle związane z aktem wybaczenia. Nie pojmuje, naprawdę nie potrafię tego pojąć, jak można zapomnieć o tym, co zostało nam wyrządzone. To tak, jakby zapomnieć o swoich przeżyciach, uczuciach i cierpieniach, jakich się doznało... tak, jakby wyzbyć się ostrożności i wystawić się na te same ciosy. Innymi słowy, w akcie wybaczania obie strony powinny wyciągać wnioski ze swoich doświadczeń, aby uniknąć kolejnych nieprzyjemnych sytuacji we wzajemnych relacjach. Po prostu, jak to moja mama mawia: "stosować zasadę ograniczonego zaufania".
Jak te sprawy prezentują się u mnie? Przede wszystkim, moja pierwsza i podstawowa zasada: nigdy nie zapominam. Nie potrafię i nawet nie chcę tego robić. Wybaczanie? W błahych sprawach, nie mam z tym problemu. Jednak jeśli ktoś mnie zawiódł na całej linii i przez to, długo się nie mogłam pozbierać... może spokojnie zapomnieć o jakimkolwiek wybaczeniu z mojej strony. Charakter mam taki, że wyrządzone krzywdy potrafię zapamiętać na długie lata, o ile nie na całe życie. W całym moim życiu, może, podkreślam może wybaczyłam raz.
3 lata temu spotkał mnie niesamowity cios i to od kogoś, kogo uważałam za najlepszego przyjaciela. Wybaczyłam (chyba), kiedy mnie szczerze przeprosił bez niczyich interwencji. Drugiej szansy nie było i nie będzie. Skrzywdzona, nie potrafię zaufać ponownie.
Poza tym, jednym i jedynym przypadkiem, kiedy faktycznie byłam w stanie "rozgrzeszyć" z win, nigdy nikomu nie wybaczyłam. Próbowałam, starałam się, wmawiałam sobie i (niestety) innym, że potrafię. Otóż nie. Za błędy się płaci. A u mnie, ta cena jest szczególnie wysoka.