piątek, 8 lipca 2011

The best of... last week

Można powiedzieć, że prawie ostatni tydzień należał do jednych z najlepszych w moim życiu. A zaczęło się to tak...

3 lipca, niedziela. Przyjazd do Gdańska, ogromne rozczarowanie hostelem, nerwy i w końcu znalezienie naprawdę fajnego hotelu o nazwie Gryf, w którym potem działo się, oj działo ;) Sam Gdańsk też specjalnie nie zachwyca. Za to, z pewnością rozśmiesza, choćby nazwami dzielnic. Dajmy na to, takie Jelitkowo... to bije wszystko. Na pewno, ogromną zaletą Gdańska jest fakt, że leży blisko Sopotu, przez który kursują co kilka minut SKMki. I jeszcze jedno! Jak będziecie w Gdańsku, odwiedźcie restaurację Billy's - pyyyszne rybki i syte, smaczne jedzonko.
Powracając jednak do 3 lipca, dzień jak nie co dzień. Z prostego powodu - Opener! Koncerty niesamowite, artyści nieprzeciętni, atmosfera wręcz nie do ogarnięcia. Kto był, ten wie. Sam fakt, że w strefie gastronomicznej można było zjeść sushi, to już coś. Nie wspomnę o fakcie, że nawet w kiblach toi toi unosił się świeży zapach (tak, zapach, nie nieznośny smród). A przynajmniej tak było na początku ;) 
The Wombats, James Blake, Hurts, M.I.A. i... Deadmau5! To moje główne gwiazdy tamtego wieczoru. The Wombats, pomimo tego, że specjalnie nie wielbię ich muzyki, to fantastycznie rozruszali publiczność. Mieli radość z grania, a my mieliśmy radość z słuchania i oglądania ich w akcji - dopełnienie niemal idealne. James Blake - ten pan niemałą rolę odgrywa w całokształcie wypadu nad polskie morze ("why don't you call me?"). Co do samego występu... czysta perfekcja. Pianino, przystojny James ze swoim urzekającym wokalem + bity dubstepowe. Kto nie słyszał, ma czego żałować. Hurts - kolejny znaczący zespół w całej naszej wycieczce ("Stay"). Ich występ był najbardziej jadący po emocjach. Ale był piękny... niezaprzeczalnie. Chociaż akustyk na początku dał przysłowiowej dupy. M.I.A. - tu zdania podzielone. Jedni powiedzą, że to był jeden z najgorszych występów artystki, drudzy orzekną, że było wręcz przeciwnie. Moje zdanie w tym temacie brzmi tak: tego na trzeźwo nie dało się ogarnąć. Poprze mnie w tym zapewne rzesza osób jarających trawę na jej występie ;) Deadmau5 - mój mistrz muzyki elektronicznej. Pierwszy rząd, porąbani ludzie... trzeba było się ewakuować. Właściwie, to tylko publiczność była żałosna. Co do samej Myszki - złego słowa nie dam powiedzieć. Pomimo zajebistego zmęczenia, spowodowanym 40h bez snu, słuchanie go na żywo skutecznie zastąpiło mi łóżko i sen. Kiedy opuszczałyśmy teren Kosakowa, na niebie robiło się coraz jaśniej.

Dalsze dni mijały pod znakiem słodkiego chilloutu. Sopot - najpiękniejsze miasto z całego trójmiasta. Molo, plaża, morze i świetne towarzystwo - bezcenna sprawa. Gdynia... ja tam osobiście ją i tak lubię. Zapewne dlatego, że masę fajnego czasu w swoim życiu tam spędziłam, więc pomimo absurdu pewnych sytuacji, typu kibel na fotokomórkę, to i tak darzę to miasto jakąś tam sympatią. Rozpisałabym się więcej na temat tego, jak to mi cudownie było na tych mini wakacjach. Ale najsłodszą resztę zostawię dla siebie ;)

A teraz, małe podsumowanie:
- piosenki wyjazdu: James Blake - "Why Don't You Call Me?"; Hurts - "Stay"; Deadmau5 - "Bad Selection"; M.I.A. - "Hussel".
- miasto wyjazdu: Tczew (czytaj: Ty-czew). Nie pytajcie, skąd się to wzięło ;)
- mina wyjazdu: szokłam. Niestety, nie pokażę.

Bajka <3

I tak btw: ja bym od razu... ^^