sobota, 31 grudnia 2011

Podsumowanie 2011 roku.

No dobra, czas podsumowania. Godz. 18.25 ostatniego dnia w roku. Czas najwyższy. To lecimy po kolei.
Zima okazała się dość ciężką porą roku, przynajmniej w kwestii naukowej. Ale po wielu wyczerpujących walkach, udało się zakończyć wszelkie zmagania. Jeśli chodzi o kwestię uczuciową - nic dodać, nic ująć ;)
Wiosna to dla mnie pora pogłębiania przyjaźni z Szyszką. Masa wypadów, jakichś dziwnych jazd, śmiechu, ale też poważnych i szczerych rozmów. Przyjemnie było znaleźć we Wro kolejną osobę, której można było zaufać.
Lato - praca w Moon Hostelu na recepcji. Wiele się nauczyłam, wynudziłam czasem trochę też. Jednak smak ciagłej pracy też poznałam. Sesja letnia została zaliczona w pierwszym terminie. Skoro jesteśmy przy najcieplejszej porze roku, nie sposób napisać o openerze. Kilka cudownych dni nad morzem sprawiło, że przez jakiś czas zapomniałam o prawdziwym życiu, bo wylądowałam w jakiejś bajce. Występ deadmau5a w Gdynii to spełnienie marzeń. I do dziś chcę więcej! Poza wypadem do Trójmiasta, przyszło mi trochę pochodzić po górach z mamą. Uświadomiło mi to, jak bardzo nie mam kondycji. W sierpniu, nadeszła pora przeprowadzki i pożegnania z Moniką. Ale z racji, że sytuacja mieszkaniowa zmieniła się na lepsze, to nawet nie ma co narzekać ;)
Jesień minęła pod znakiem powrotu na uczelnię. Ciężko zniosłam ten proces. Tym bardziej, że nagle wszystkie zajęcia były prowadzone tylko i wyłącznie w j. hiszpańskim. W listopadzie skończyłam 21 lat i czuję się staro, max.
Mamy grudzień. Koniec roku i powitanie kolejnego, 2012. Aż jestem ciekawa, co przyniesie. Nie musi być lepszy, niech będzie nawet taki sam ;)
Póki co, życzę wszystkim prosto z ciepłego Gdańska, Szczęśliwego Nowego Roku!

czwartek, 8 grudnia 2011

I'm still waiting for the snow to fall

Troszkę zaniedbałam pisanie tu. Jak większość innych spraw. I pomimo, że nie mam jakichś wielkich refleksji, to popiszę coś, bo taką mam ochotę.
Listopad, jak co roku, był miesiącem dającym mi w kość. A powinnam go wielbić. W końcu, moje urodziny. Cóż, równowaga w przyrodzie musi być.
Mamy grudzień. Śniegu nie widać. A ja chętnie popatrzyłabym na spadające z nieba śnieżynki i się wewnętrznie uspokoiła. Tak, padający śnieg mnie uspakaja. Chyba, że mi zacina prosto w oczy, wtedy efekt jest przeciwny. Chętnie wybrałabym się na narty. Negatywną energię, zmieniłabym na pozytywną. Nic mi w tym tak nie pomaga jak właśnie narty. Śniegu, zapraszam na ziemię! Za kilka tygodni pewnie zmienię śpiewkę, ale to przecież cała ja.